Czy moje lekcje są szyte na miarę? Raczej mam poczucie, że moje lekcje to poprawki krawieckie.
Mam poczucie, że do mojego „językowego zakładu krawieckiego” przychodzą uczniowie w za szerokich spodniach, które musimy wspólnie zwęzić, w koszuli z za długimi rękawami, które musimy wspólnie skrócić, z krzywymi nogawkami, które musimy wyrównać.
Nie „szyję” języka moich uczniów od podstaw, ale naprawiam ten, z którym do mnie przychodzą. A raczej pokazuję im „dziury” i wręczam igłę oraz nitkę, mówiąc, co i jak muszą samodzielnie zszyć.
Czasami w tym języku są usterki, ponieważ dany uczeń uczył się języka samodzielnie, ze słuchu i źle albo nierówno coś pozszywał. Takie nierówno zszyte ubranie może całkiem dobrze służyć na co dzień, ale do czasu – gdy wielkimi krokami zbliża się egzamin, gdy mamy szansę na lepszą pracę, to to ubranie już nie wygląda tak dobrze, zaczyna być niewygodne i trzeba pozaszywać błędy w tym języku i nanieść niezbędne poprawki.
Czasami natomiast ubranie, z którym przychodzą do mnie uczniowie, zostało źle uszyte przez poprzedniego nauczyciela. Teraz musimy wspólnie część rzeczy w języku „rozpruć” i zszyć na nowo.
Właśnie tak opisałabym moje lekcje z uczniami, którzy już długo mieszkają i pracują w Polsce, którzy bez problemu radzą sobie w polskiej codzienności, którzy JAKOŚ mówią po polsku – ale mają braki, bo nabywając język ze słuchu, nie zwracali uwagi na pewne trudniejsze elementy polskiej gramatyki albo ucząc się na kursach, zaliczali kolejne poziomy i podręczniki, ale gdzieś po drodze ważne rzeczy im umknęły.
Nierzadko z winy nauczycieli – często słyszę na przykład: „dlaczego nikt mi nigdy nie powiedział, że w piśmie ręcznym litera „ł” wygląda inaczej niż w piśmie drukowanym?
A więc… prowadzę „zakład językowych poprawek krawieckich”. Ale do prawdziwego szycia nie mam za grosz cierpliwości. A chciałabym umieć szyć!